Ocena użytkowników: / 4
SłabyŚwietny 

Jesienne wędrówki - cztery fajne grzybki


Choć grzyby (nie tylko te kapeluszowe) rosną prawie wszędzie i zawsze, to właśnie jesień jest porą roku, która najbardziej kojarzy się nam z tą grupą organizmów żywych. I oczywiście, najbardziej kojarzymy je z lasem. W moim lesie, jest ich zatrzęsienie, szczególnie w tym sezonie. A najwięcej jest grzybków nadrzewnych, które interesują mnie i które lubię najbardziej. Nie wiem skąd to się wzięło, ale na "zwykłych" kapeluszach nie znam się zupełnie. Za to wszystkie te, które wyrastają na drzewach i drewnie przykuwają moją uwagę. A jeśli któregoś nie znam, czuję się przymuszony by dowiedzieć się o nim jak najwięcej, szczególne o jego zastosowaniu - w duchu bushcrafterskim, rzecz jasna - bo jest to fascynujące zajęcie.

 

Ad fungum, czyli do rzeczy.

 

Jak w W ciągu ostatnich kilku tygodni obserwowałem naprawdę niesamowite zjawiska związane z grzybami nadrzewnymi. Ten sezon w moim lasku był wyjątkowo interesujący. Nie wszystko udało się uchwycić aparatem, ale to, czym nakarmiłem oczy, to moje. A były tam wielkie nosy i kapelusze wystające z pni, przepychanki pomiędzy całymi rodzinami o kawałek wolnego drewna, całe wachlarze kolorów, kształtów i konsystencji. Były nawet sceny jak z filmu "Avatar" rodem. Jest tego w zatrzęsienie, a udało mi się ustalić kilkadziesiąt gatunków zaledwie. Część z nich jest jadalna i w tym celu zbierana, część jadalna tylko gdy nie ma nic innego do jedzenia, inne znów zadane są tylko przez amatorów dziwnych doświadczeń w sferze odmiennych stanów świadomości. Swoją drogą zawsze dziwię się, dlaczego pociąga to niektórych, a nie znam nikogo, kto byłby zainteresowany odmiennymi stanami sfery jelitowej... Czy amatorom odlotów wydaje się, że się mniej ufajdali? Bynajmniej.
Oprócz zastosowań kulinarnych grzyby nadrzewne i nadrewnowe przez wieki ludzkich doświadczeń, prób i błędów, doczekały się także zastosowań w medycynie, technice, gospodarstwie domowym, nieceniu i przechowywaniu ognia, czapkarstwie, sztuce, zielarstwie, hydraulice, nożownictwie, a nawet religii.

Z pośród całego groma gatunków skupię się zaledwie na czterech. Może dlatego, że są popularne, może dlatego, że są bardzo użyteczne (co w duchu bushcraftu i survivalu ma istotne znaczenie), a może dlatego, że po prostu je lubię, a na resztę nie mam czasu...


Białoporek brzozowy Piptoporus betulinus

To baaardzo fajny grzybek, zwany także porkiem, białym czyrem lub białą hubą. Łatwo go rozpoznać po jego cienkiej, gładkiej, nieco zamszowatej skórce, w kolorze od kremowo-cielistego przez beżowy do janobrązowego - gdy grzybek jest już podrośnięty skórka może być nieco spękana na krawędzi owocnika, co sprawia wrażenie jakby był nabrzmiały. Po części tak jest, ponieważ owocniki pełne są korkowatego, gąbczastego miąższu o białym kolorze, nierzadko pełnego wilgoci. Po przekrojeniu grzyb sprawia wrażenie dopiero co nasączonej wodą, gęstej gąbki. Hymenofor u białoporka jest również biały (choć nieco ciemniejszy), rurkowy i w porównaniu z resztą masy owocnika, zajmuje jego niewielką część. Charakterystyczną cechą grzyba jest sposób w jaki przyrasta do podłoża - owocnik posiada wyraźne przewężenie, jakby nóżkę, którą przymocowany jest do drzewa lub drewna (fot. obok). Poza tym jak sama nazwa wskazuje, rośnie na brzozach zarówno żywych, jednak częściej obalonych.

Owocniki od dawna były wykorzystywane w medycynie ludowej, a także współcześnie doraźnie przy braku innych środków opatrunkowych, jako okłady i plastry na otarcia, rany i oparzenia. Zawierają one między innymi kwas poliporowy i kwas betulinowy (nie trudno wywnioskować skąd ta nazwa) - substancje o silnym działaniu bakteriobójczym, przeciwzapalnym i antynowotworowym. Niektóre źródła podają również, że znajduje się w nim naturalny antybiotyk zwany piptoporyną. Jak jest naprawdę, nie wiem - ale wiem, że grzybek faktycznie działa na zranienia. Każdy, kto kiedykolwiek otarł sobie gdzieś w terenie większy kawałek naskórka, szczególnie w upalny dzień, ten wie, że rana taka choć niewielka i niegroźna prawie zawsze się lekko paskudzi i ropieje, jeśli za wczasu nie jest odpowiednio potraktowana. Opatrunek z białoporka świetnie temu zapobiega, eliminując skutecznie wszelkie zakażenia. Z odpowiedniej wielkości owocnika można w warunkach terenowych delikatnie wyciąć skórkę i użyć jej jako opatrunku - jest naprawdę mocna, nie rozrywa się i skutecznie chroni oraz goi rany (fot. obok). Na plus jest, że możemy sobie wyciąć "plaster" właściwie dowolnego kształtu i wielkości. Podobnie działa cienki pasek wycięty z gąbczastego, białego miąższu porka (fot. obok). Przy oparzeniach przydają się większe i nieco grubsze fragmenty wycięte z miąższu. Zimne, wilgotne i działające antybakteryjnie przynoszą prawie natychmiastową ulgę boleśnie piekącym, oparzonym miejscom. Wysuszony, korkowo-gąbczasty miąższ białoporka zachowuje swoje cechy antybakteryjne i dobrze spełnia swoją rolę także jako tampon na głębsze i krwawiące rany, dzięki właściwościom chłonnym. Prawdopodobnie ze względu na powyższe dobroczynne działania owocnik tego gatunku został znaleziony przy Oetzim - nic lepszego do opatrywania ran prawdopodobnie w tamtym czasie w sklepach nie sprzedawano, nawet za dewizy ;)

Warto o tym pamiętać, szczególnie w terenie, na biwaku, gdy nie mamy dostępu do zimnej wody lub kompresów. Pod tym względem to wyjątkowo przydatny grzyb!

Wg A. Alberta i P. Mullena (a za nimi powtarza A. Szczepkowski w "Grzyby nadrzewne w innym świetle..." SiM CEPL w Rogowie, z.32/3/2012) wywar z owocnika białopornka ma "działanie ożywcze, stymulujące i uspokajające". Substancją czynną jest fenyloetyloamina. Cóż, może i wywar ten ożywia, ale chyba nie z powodu związków chemicznych jakie zawiera (fenyloetyloamina to ponoć "narkotyk miłości", hormon wydzielany w naszym mózgu w czasie zakochania), a raczej z powodu paskudnego, wstrętnie gorzkiego smaku, który stawia od razu na nogi zdziwionego konsumenta wywaru. Naprawdę smak jest wstrętny. Musiałbym być mocno zakochany, by z ochotą pożywiać się tym grzybkiem ;) nie odwrotnie.

Wysuszony miąższ białoporka jest wyjątkowo lekki i elastyczny, nie kruszeje pod wpływem czasu. Stąd znalazł zastosowanie w gospodarstwie domowym. Szczególnie lubiły go (i niektóre pewnie do tej pory lubią) krawcowe, ponieważ jego gąbczysty owocnik był świetną poduszeczką na szpilki i igły, przy okazji chroniąc je przed rdzą. Ponadto ceniony był przez hydraulików i mechaników samochodowych, gdyż wyrabiano z niego awaryjnie uszczelki do rur, złączek i kranów. Ponoć nie raz okazywało się, że są lepsze i bardziej długowieczne niż te z gumy, nowoczesne. Z resztą spróbujcie sami, taki wysuszony miąższ jest na tyle ciekawym i wszechstronnym materiałem, że warto kawałek mieć zawsze pod ręką - w terenie, w przypadku jakiejś awarii można z niego zrobić naprawdę wiele. Ja robiłem "ochraniacze" na odciski (w aptece trzeba za takie zapłacić i to niemało) i różne osłonki dla delikatnych narzędzi ;) Pokrojony w słupki (ołówki) miąższ, wysuszony, a potem zwęglony (tak jak węgiel drzewny lub bawełna na hubkę) jest świetnym materiałem pisarkim i rysunkowym, żaden węgiel drzewny mu nie dorówna - odkryłem to przez przypadek, przygotowując kiedyś białoporka na hubkę.

Wrócę jeszcze do ciekawej skórki białoporka. Dawniej stosowano ją do ostrzenia brzytew i noży. No, może "ostrzenie" to za duże słowo, ale wykańczanie procesu ostrzenia to już całkiem bliskie prawdy. Warto spróbować samemu, zachęcam - działa identycznie, a może nawet nieco lepiej jak ostrzenie na pasku skórzanym. Ponadto pocieranie stali kawałkiem skórki grzyba świetnie ją oczyszcza i poleruje, dzięki czemu białoporek może się nam dobrze przysłużyć w terenie gdy będziemy chcieli nabłyszczyć klingę naszego noża ;)

 

Błyskoporek podkorowy Inonotus obliquus

Błyskoporek nazywany bywa także czyrem czarnym lub czarną hubą, z rosyjska czagą (niepoprawnie chagą - język polski ma własną transkrypcję jęz. rosyjskiego), a oficjalnie nosi nazwę włóknouszek ukośny. Ten grzybek to istna legenda. Z dwóch względów: jego znanej od wieków ogniozachłanności oraz odkrywanej na nowo przeciwnowotworowości. Ta ostatnia cecha sprawia, że jest chyba najbardziej znanym grzybem o podobnych właściwościach i nie raz przedmiotem handlu z tego właśnie powodu.

Błyskoporek słusznie kojarzony jest z brzozą, ponieważ to właśnie na niej najczęściej znajdziemy jego charakterystyczne skleroty - czarne, z wyglądu podobne go spalonego drewna lub węgla, nieregularne narośla, czasem znacznych rozmiarów (fot. obok). Skleroty mają mocno spękaną, kruchą, czarną powierzchnię, lecz środek, miąższ jest rdzawo-pomarańczowy i również kruchy, choć twardszy, ściślej zbity, trudno krajalny. To bardzo charakterystczna cecha tego grzyba. Sam owocnik ukrywa się pod korą w postaci ukośnie ułożonych rureczek (stąd nazwa). Poza brzozą, ale znacznie rzadziej, rośnie na buku, klonie, olszy i wiązie. Wg niektórych źródeł, te z brzozy mają inne właściwości lecznicze niż te z pozostałych drzew. Dlatego generalnie zainteresowanie błyskoporkiem ogranicza się do okazów brzozowych.

Błyskoporek jest pasożytem - żerując na "dorwanym" drzewie wywołuje intensywny rozkład drewna. Tak porażone, nabiera żółtawej barwy. Jednak to, co zabija drzewo, zdaje się mieć życiodajne właściwości dla ludzi. Grzyb ten zawiera w sobie wiele ciekawych substancji, niektóre są jeszcze niezbadane, stąd ciągle jest obiektem zainteresowań badaczy, w szczególności farmakologów. Dawna medycyna ludowa wykorzystywała wywary z błyskoporka na wszelkie dolegliwości przewodu pokarmowego: bóle, owrzodzenia, nadkwaśność. Dodatkowo stosowano go do płukanek jamy ustnej przy stanach zapalnych. Badania dowiodły, że zawarty w czadze inotodiol wykazuje właściwości przeciwnowotworowe i wzmacniające odporność. Właściwości te były sprawdzane w klinikach wielu krajów, gdzie stosowano ekstrakty do leczenia choroby wrzodowej, nieżytów żołądka oraz nowotworów złośliwych.

Nie miałem okazji jeszcze (to dobrze chyba) wypróbować właściwości leczniczych grzybka, natomiast nie raz raczyłem się wywarem z błyskoporka. Ten popularnie nazywany herbatą lub kawą napój, nie powala smakiem - lekko przypomina słabą kawę zborzową (fot. obok). Z doniesień wynika, że jest dosyć często spożywany w rejonach Wschodniej Europy i na Syberii, jako stały element diety. Różne źródła wspominają jednak, że długotrwałe spożywanie wywaru z błyskoporka może wpływać bardzo niekorzystnie na wątrobę. Cóż, jeśli faktycznie jest lekiem, to nic w tym dziwnego - każdy lek jest w jakimś stopniu trucizną. Na pewno jednak nie zaszkodzi wypić jeden czy dwa kubki "czagowej herbatki" podczas jesiennego wypadu do lasu lub zimowego biwaku.

Jak wyżej wspomniałem, błyskoporek jest legendą raczej z innego powodu - swoich ognistych ciągotek. Jak chyba żaden inny grzyb w naszym klimacie, od wieków cieszy się zasłużoną przychylnością wszystkich, którzy potrzebowali rozpalić ogień. Dzisiaj jest poszukiwaną hubką przez ludzi lasu, bushcrafterów, miłośników rekonstukcji, survivalowców.
Miąższ błyskoporka podkorowego z łatwością łapie iskrę tradycyjnego krzesiwa (a to, jak wiadomo jest bardziej wymagające niż popularne dziś krzesiwa syntetyczne). Już świeżo pozyskany błyskoporek posiada te właściwości, nie potrzeba go specjalnie preparować. Oczywiście dla polepszenia tych ogniowych zdolności należy grzybka wysuszyć, lecz dalsze preparowanie jest najzupełniej zbyteczne. Raz zapalony (właściwie "zaiskrzony") łapie żar bardzo skutecznie, utrzymując go długo i trudno jest go zdusić (fot. obok). Znane są przypadki zagaszenia, zaduszenia żaru, który "ożywiał" się po kilku chwilach. Dlatego należy bardzo dokładnie gasić hubkę wykonaną z błyskoporka, jeśli stanowi ona większą bryłkę, używaną systematycznie do rozpalania ognia. Niektórzy użytkownicy (w tym ja) kroją błyskoporka na niewielkie kawałki, gotowe do użycia z krzesiwem i rozdmuchania ognia. Inni trzmają swojego grzybka w jednym kawałku, odpalając go w takim stanie, a potem odkrawając tlący się kawałeczek. Jak komu wygodnie. Popiół z błyskoporka ma właściwości bakteriobójcze, może być stosowany do mycia.
W każdym razie - grzyb to zacny i godny poznania.

 

Hubiak pospolity Fomes fomentarius

Hubiak pospolity, zwany popularnie hubą to wyjątkowy grzyb, chyba o najbardziej wszechstronnym zastosowaniu, nie tylko spośród czterech, które tu opisuję, ale wszystkich nadrzewnych. Tego grzyba zna chyba każdy. Jeśli ktoś choć raz widział "nadrzewniaka", na 95% był to hubiak pospolity. Jest to najbardziej rozpowszechniony grzyb nadrzewny w naszym kraju. Jego charakterystyczny wygląd przypomina kopyto przyklejone do pnia. Czasem jednak kopyto to ma potężne rozmiary ;) Najczęściej hubiaka spotkamy na bukach i brzozach, ale nie gardzi też innymi drzewami. Rośnie zarówno na drzewach żywych, jak i obalonych. Zdarza się także, że wyrasta na poziomej gałęzi, wtedy może wyglądać jak zwisający z niej dzwon - bardzo osobliwy to widok.

Charakterystyczną cechą hubiaka jest jego wyjątkowo twarda skórka - krusta. Początkowo, gdy grzybek jest młody, bywa ona aksamitna i miła w dotyku, beżowa lub brązowa, z czasem twardnieje i zamienia się w skorupę o grubości nawet do 3 mm, koloru szarego, szaro-stalowego lub czarnego. Jest twarda jak kask! Jeśli komuś się wydaje, że obrzucenie kogoś grzybami skończyć się może co najwyżej "rozplaszczeniem" jednego na twarzy, to spotkanie z hubiakiem będzie raczej rozplaszczeniem twarzy na hubiaku. Skorupa jest tak twarda, że trudno nawet okrajać ją nożem.

Tuż pod krustą kryje się najbardziej wartściowa część grzyba, aksamitny miąższ, zwany amadou - barwy brązowo-beżowo-rudej. Amadou ma konsystencję pomiędzy aksamitem, welurem a filcem i podobne do nich właściwości. Niestety miąższ nie tworzy zbyt dużej powierzchni, co najwyżej 30% całego wnętrza. Resztę zajmuje hymenofor, brązowe rurki, które przyrastają, tworząc grubą warstwę, skrywającą amadou równie skutecznie co twarda, wierzchnia skorupa. Doskonale wnętrze hubiaka przedstawia fot. obok w pełnym przekroju.

W medycynie ludowej stosowano osuszone i spreparowane kawałki miąższu do tamowania krwotoków, ze względu na świetną chłonność. Dziś również można przygotować sobie takie tampony. Wymaga to nieco pracy, bo niełatwo dostać się do amadou, a i jego krojenie w odpowiednie kształty do najłatwiejszych nie należy - przydaje się niewielki lecz ostry nożyk. Całe owocniki ścierano także na proch, a to w celu użycia jako zasypka do ran - nie tylko jako doraźny specyfik "survivalowy", ale także w czasie regularnych operacji w szpitalach. Dziś, w warunkach awaryjnych można go używać podobnie, w szczególności w połączeniu np. z krwawnikiem. Wysuszony i sproszkowany hubiak oraz wysuszone sproszkowane ziele krwawnika, zmieszane razem działają jak chyba znany wszystkim Dermatol. Warto spróbować przyrządzić i wiedzieć jak działa taki specyfik. Wystarczy moździerz lub młynek do kawy (mało honornie, ale co tam, ważniejsze jest doświadczenie), polecam!

Co do zastosowań kulinarnych, to szału nie ma. Hubiak (podobnie jak i białoporek) po ugotowaniu są jadalne, ale smak ich i konsystencja nie odbiega zbytnio od gotowanej tektury, którą chyba zdecydowanie łatwiej pozyskać. Od biedy jednak, gdy głód zajrzy w trzewia, warto pamiętać, że te drzewne kopyta są jadalne, a przynajmniej nie trujące. Przełknięcie jednak jednego i drugiego jest dla mnie wyzwaniem - może dlatego, że nie głodowałem ;) Przyznam, że raczyłem się owocnikami nienajmłodszymi, co zapewne też miało znaczenie dla podniebienia.

Od tysiącleci hubiaka pospolitego wykorzystywano do przyrządzania tzw. hubki, czyli podpałki do krzesiwa. Nazwa grzyba mówi sama za siebie: fomes fomentarius to nic innego tylko łacińskie słowa podpałka/zarzewie zapalające (w innych językach z resztą jego nazwy też odnoszą sie do niecenia ognia np.: ang. tinder fungus, niem. Zunderschwamm, cz. Troudnatec, fin. Taulakääpä). Fragmenty owocnika hubiaka znaleziono przy Oetzim. Czy używał go do niecenia ognia, tego na pewno nie wiemy, ale tak się wnioskuje po wnikliwej analizie jego szczątków i tego co ze sobą posiadał. W każdym razie przez całe stulecia hubiak był niezastąpionym materiałem używanym powszechnie do rozniecania płomieni. Jego miąższ, amadou dobrze łapie iskrę - ustępuje w tym jedynie błyskoporkowi, ale za to według mnie dłużej trzyma żar, mocniej się tli. Surowy łapie iskrę oporniej niż błyskoporek, dlatego częściej preparowano hubiaka przez ubijanie, moczenie w moczu i roztworze saletry. Po wysuszeniu łapał iskrę natychmiast. Już samo ubicie, zmiażdżenie i wysuszenie poprawia właściwości ogniowe. Lekko zmechacona łatka hubiaka, położona odpowiednio na krzemieniu powinna bez większego trudu złapać iskrę z tradycyjnego krzesiwa.

Jego wyjątkową cechą jest długotrwałe żarzenie się, tlenie godzinami. Z tego powodu całe, podsuszone owocniku stosowano do przechowywania i przenoszenia żaru. Z powodzeniem można je wykorzystywać w ten sposób również dzisiaj. Warto poćwiczyć! Przy okazji możemy zyskać coś jeszcze. Żarząc się, hubiak wytwarza trochę harakterystycznie pachnącego dymu, który skutecznie odstrasza owady, a wszczególności komary (fot. obok). Dymiący hubiak w trakcie marszu na pewno pomoże pozbyć się wrednych, kąśliwych komarów i innych uciążliwych robali. Ustawiając zaś na biwaku kilka tlących się "kopyt" zapewnimy sobie spokojny sen bez denerwującego bzyczenia. A dym ma na tyle charakterystyczny zapach, że po pewnym czasie zaczyna go brakować, gdy się nie pali... Czyżby uzależnienie? ;)

Ponadto, żarząca się huba w chłodne dni jest świetnym naturalnym ogrzewaczem rąk. Polecam spróbować, działa bardzo skutecznie jesienią jak i zimą. No i taka grzałka wygląda nieco bardziej rasowo, niż te z masowych produkcji ;) Co prawda nie ma na niej metki "Made in Forest", ale za to zawsze możemy mieć swiadomość, że jest to self made :) A w bushcrafcie to ważne. Zdrewniała skorupa chroni przed przepaleniem, ale przepuszcza gorąco pochodzące z tlącego się amadou. Oczywiście nie jest zbyt rozsądnym umieszczanie takiego ogrzewacza w śpiworze...

W cale nie koniec na tym, jeśli chodzi o zastosowanie hubiaka. Ten grzyb napawdę wiele może, a właściwie wiele można zrobić z tego grzyba. Co prawda nigdy nie miałem okazji nosić takich wytworów, ale jestem w stanie sobie je wyobrazić wiedząc jak wygląda miąższ hubiaka - mianowicie dawniej, choć w cale nie tak dawno, a ponoć jeszcze gdzie niegdzie się to robi, z amadou wytwarzano czapki, kapelusze, kamizelki, spodnie, torby, futerały i inne cuda garderobiane. Amadou obrabiano podobnie jak welur czy filc, mocząc, gotując i rozciągając na formach. Niesamowite! Podobno drwale na Podlasiu jeszcze kilkadziesiąt lat temu sami rozciągali sobie amadou na głowach, robiąc prowizoryczne czapki chroniące przed komarami i chłonące pot ciężkiej pracy leśnych drwali.

Twarda skorupa grzyba, o ktorej już była mowa, także jest doskonałym materiałem, który można wykorzstać zgodnie z potrzebą i fantazją. Można ze skorupy w bardzo prosty sposób zrobić pojemniki, naczynia, lampki oliwne itp. Jeśli potrzebujesz w swoim warsztacie pojemników na śruby - proszę bardzo, wystarczy wybrać wnętrze grzyba i już! Z resztą dlaczego w warsztacie - na dłuższym biwaku w lesie, też się przyda jakiś pojemnik na drobiazki, który można elegancko zawiesić na drzewie. Na pewno będzie wyglądał bardziej leśnie i naturalnie niż cordurowe saszetki i worki porozwieszane na gałęziach. A jeśli ciągnąć temat biwakowania, to nic nie wygląda bardziej klimatycznie i rasowo, niż własnoręcznie wykonane kaganki z hubiaka, oświetlające delikatnie mrok (fot. obok). Jak je zrobić? Bardzo prosto: znajdź hubiaka, najlepiej głębszego, wydrąż w nim zagłębienie, jakby czarkę. Amadou nie wyrzucaj, bo przyda się chociażby na zrobienie knota do kaganka. Tak powstałą czarkę wypełnij np. olejem jadalnym, a najlepiej własnoręcznie utoczonym dziegciem (!), umocz wcześniej przygotowany knot, niech naciągnie nieco oleju i podpal. To prawdziwa bushcraftowa lampka oliwna ;) Miłego wieczoru!


Ucho bzowe Hirneola auricula-judae

Na koniec wspomnę krótko o jeszcze jednym grzybku, tym razem dużo mniejszym, ale nie mniej wdzięcznym. Generalnie, chodząc po lesie muszę wyglądać dla mijających mnie osobników Homo sapiens raczej dziwnie, jeśli nie niebezpiecznie - ciągle się uśmiecham do tego, co zobaczę i mruczę coś pod nosem. Ale nic nie przebije widoku, gdy napotkam ucho bzowe :)  Hm, nie wiem co jest gorsze - być świadomym swojego stanu "przetrącenia", czy też lepiej nie być świadomym... Mniejsza o to. Widząc ucho bzowe, cieszę się niezmiernie. Bo oto przede mną wyjątkowo fajny grzybek. Jeśli kiedykolwiek miałeś lub miałaś ochotę ugryźć kogoś w ucho, ale to ugryźć tak, by poczuć jak to jest gdy się gryzie ucho (nie mówię teraz o gryzionym, tylko o gryzącym), to koniecznie spróbuj ucha bzowego ;)    To jest to!

Ucho bzowe, zwane uszakiem wyrasta najczęściej na pniach bzu czarnego, rzadziej na klonie jesionolistnym lub innych gatunkach. Preferuje raczej gęste zarośla i dzikie zadrzewienia. Owocniki znajdziemy najcześciej po stronie nasłonecznionej (co nie znaczy, że w słońcu!). Te niewielkie grzybki mają charakterystyczny wygląd brązowych, lub ciemno beżowych, galaterowatych, prześwitujących miseczek, a raczej małżowin - stąd ich nazwa (fot.obok). Z resztą nie tylko wygląd przypomina małżowinę uszną. Identyczne skojarzenie przychodzi, gdy uszaka się dotknie, zupełnie jakby dotykać ucha czy to ludzkiego, czy kociego na przykład. Od góry, z wierzchniej strony, owocnik pokryty jest mikroskopijnymi włoskami, co sprawia, że wygląda lekko "zamszowo".

Ucho bzowe można jeść na surowo lub gotowane, smażone itp. Smak? ... dobre pytanie, smakuje trochę jak chrząstka, czyli jak ucho. Konsystencja jest typowo chrząstkowa, grzybek chrupie między zębami, aż miło. Bardzo lubię przegryźć sobie uszaka, schrupać go po prostu podczas leśnego spaceru. Często też zrywam ich więcej jeśli można i zabieram ze sobą. Szybko wysychają. Choć jest to grzybek całoroczny, to nie lubi suszy i niekiedy możemy znaleźć na pniu zaschnięte uszaki. To nie jest jednak problem, bowiem namoczone w wodzie szybko powracają do stanu pierwotnego. To świetna właściwość, która umożliwia zbieranie grzybków, suszenie ich i potem wykorzystanie np. w biwakowej zupce lub jakimś smażeniu. Polecam z mięsem, cebulką i ryżem na przykład.

 

I to by było na tyle z tego spaceru. Grzybów jest tak wiele, że nie da się o wszystkich napisać. Można za to łatwo wpaść w małą grzybową pasję, która może przerodzić się w mykofilię, mykologię, lub mykolatrię... nie daj Boże ;)

Sergiusz "Borsuk" Borecki

Artykuł pochodzi ze strony internetowej autora, gdzie można obejrzeć zdjęcia w większej rozdzielczości.

cc-by-nc-nd

Autor, jakkolwiek dołożył wszelkich starań by podane tu informacje były rzetelne, oparte o dobre źródła a najlepiej sprawdzone osobiście, to jednak nie ponosi odpowiedzialności za skutki jakie może wywołać ich praktykowanie przez Czytelnika. Korzystanie z podanych tu informacji jest wyłącznie na własną odpowiedzialność.